Wieś i miasto
Gospodarstwa i majątki
Wołyń
Zofia Kossak
Wspomnienia z Wołynia 1917-1919
Runęły zburzone Samczyńce, Beregiele, cudna Eliaszówka z pałacem włoskim tak pięknym, że zdawał się być zjawą, która wróżka przyniosła i wnet z nią na powrót odleci; Semerynki, stare ponure muzeum pełne nieoszacowanej wartości zabytków, drzemiące cicho wśród olbrzymich świerków; Werborodyńce otoczone niewidzialnej piękności dębami; Derkacze o starym parku w stylu XVIII w., pełnym altan westchnień, kamieni pamiątkowych, posągów, sztucznych ruin i mostów zwodzonych; Wyższa Pohoryła, niegdyś bogata rezydencja Czetwertyńskich; Ładychy, rodowa własność Szaszkiewiczów, Werchniaki, Małaszycha, Swinna, Dmitrówka, Łahodyńce – że wymieniam tylko najbliżej nas leżace.
Na bliskim Podolu były już w tym czasie jeno pogorzeliska. Na ogromnym szmacie kraju, gęsto przedtem usianym dworami, o wysokiej rolniczo-gospodarskiej kulturze, nie ostał się już ani jeden folwark, ani jeden dom mieszkalny, ani jedno gospodarstwo.
Wspomnienia z Wołynia 1917-1919
Runęły zburzone Samczyńce, Beregiele, cudna Eliaszówka z pałacem włoskim tak pięknym, że zdawał się być zjawą, która wróżka przyniosła i wnet z nią na powrót odleci; Semerynki, stare ponure muzeum pełne nieoszacowanej wartości zabytków, drzemiące cicho wśród olbrzymich świerków; Werborodyńce otoczone niewidzialnej piękności dębami; Derkacze o starym parku w stylu XVIII w., pełnym altan westchnień, kamieni pamiątkowych, posągów, sztucznych ruin i mostów zwodzonych; Wyższa Pohoryła, niegdyś bogata rezydencja Czetwertyńskich; Ładychy, rodowa własność Szaszkiewiczów, Werchniaki, Małaszycha, Swinna, Dmitrówka, Łahodyńce – że wymieniam tylko najbliżej nas leżace.
Na bliskim Podolu były już w tym czasie jeno pogorzeliska. Na ogromnym szmacie kraju, gęsto przedtem usianym dworami, o wysokiej rolniczo-gospodarskiej kulturze, nie ostał się już ani jeden folwark, ani jeden dom mieszkalny, ani jedno gospodarstwo.
Z. Kossak, Pożoga, Warszawa 2015, s. 52
Hoża
Stanisława Kondratowicz Sylwestrowiczowa Nowicka
Wspomnienia, 1920 r.
Będąc w Grodnie zajechałam jednocześnie do Hoży, która została bez żadnej opieki, ponieważ p.p. Michlerowie zemknęli przed bolszewikami do miasta. Inwazja zostawiła tu bardzo widoczne ślady; czego nie dokonała wojna, to zrobił niszczycielski duch bolszewizmu. Pusta wiała ze wszystkich budynków, zaledwie kilka rodzin kręciło się na czworakach. Dom mieszkalny świecił z daleka powyrywanymi oknami i drzwiami, drzwiczki od pieców rozbite, lub skradzione, meble poniszczone częściowo rozkradzione. Fortepian p.p. Michlerów stał przewrócony z wydartymi klawiszami i zwojami bezradnie wiszących strun, świadczących o stopniu kultury najeźdźców. […] Wszystkie gospodarcze budynki również świeciły pustką, bolszewicy zabrali wszystko, co się dało zabrać prócz kilku krów zostawionych służbie. […]
Wspomnienia, 1920 r.
Będąc w Grodnie zajechałam jednocześnie do Hoży, która została bez żadnej opieki, ponieważ p.p. Michlerowie zemknęli przed bolszewikami do miasta. Inwazja zostawiła tu bardzo widoczne ślady; czego nie dokonała wojna, to zrobił niszczycielski duch bolszewizmu. Pusta wiała ze wszystkich budynków, zaledwie kilka rodzin kręciło się na czworakach. Dom mieszkalny świecił z daleka powyrywanymi oknami i drzwiami, drzwiczki od pieców rozbite, lub skradzione, meble poniszczone częściowo rozkradzione. Fortepian p.p. Michlerów stał przewrócony z wydartymi klawiszami i zwojami bezradnie wiszących strun, świadczących o stopniu kultury najeźdźców. […] Wszystkie gospodarcze budynki również świeciły pustką, bolszewicy zabrali wszystko, co się dało zabrać prócz kilku krów zostawionych służbie. […]
W mieszkalnym domu niepodobna było się zainstalować, oporządzono więc mnie jedną izbę na czworakach, umeblowano jako tako pozostałymi resztkami. […] Najtrudniejsza łamigłówka było co zrobić z Hożą? Wziąć pod własną administrację było niemożliwem ze względu na brak inwentarza i monety, porządnego dzierżawce trudno było znaleźć wobec ogromnej podaży ziemi, chłopom nie chciałam oddać w obawie by jej nie zniszczyli.
Kowala
Maria Walewska, Rok 1918,
Przez parę miesięcy wojny Kowala była nie tyle moim majątkiem, ile „punktem strategicznym”. Obszar jej pól i lasów przecięło kilkanaście linii okopów. Ludność została ewakuowana, budynki zdewastowane, inwentarze zarekwirowane, gospodarka uległa zahamowaniu, a na częściowo nieobsianych polach rozpanoszyły się chwasty. Gdy wojna „odeszła dalej”, dzierżawca co prawda powrócił do majątku, ale nie miał sił, a chyba również i obowiązku, aby usuwać i naprawiać wszystkie szkody wynikłe przecież nie z jego winy. Lecz z „działania siły wyższej”, jak się po prawniczemu sytuacje takie określa.
Zniszczenia wojenne w Kowali pozornie nie wydawały się duże. Czworaki ukryte za sosnowym laskiem, stały zupełnie nie naruszone. Należało tylko uprzątnąć śmiecie i wybielić izby, w których przez dwa miesiące gospodarowali żołnierze, i już można było wprowadzać się z powrotem. Dwór podobno nie zajmowany wcale na kwatery, gdyż jako położony naszczycie wzgórza narażony bywał często na obstrzał artyleryjski – stał też na swoim miejscu, ale z podziurawionym dachem, potłuczonymi szybami i prawie bez drzwi, tak zewnętrznych, jak i wewnętrznych między pokojami. Te drzwi poroznosili po okopach żołnierze wraz z pozostawionymi we dworze rzeczami, a częściowo może i popalili, bo przeważnie nie udało się ich później odnaleźć. Padające pociski rozbiły też wysokie schody wiodące na werandę, a odłamki podziurawiły w wielu miejscach drewniane ściany domu. Największa dziura znajdowała się pod oknem jadalnego pokoju. Futryna okna zwisała prawie w powietrzu, a zdziczałe koty i bezpańskie psy śmiało wchodziły i wychodziły przez te wojenną „bramę”. Naokoło domu pełno było łusek od pocisków oraz niewypalonych granatów i szarpnęli.
Przez parę miesięcy wojny Kowala była nie tyle moim majątkiem, ile „punktem strategicznym”. Obszar jej pól i lasów przecięło kilkanaście linii okopów. Ludność została ewakuowana, budynki zdewastowane, inwentarze zarekwirowane, gospodarka uległa zahamowaniu, a na częściowo nieobsianych polach rozpanoszyły się chwasty. Gdy wojna „odeszła dalej”, dzierżawca co prawda powrócił do majątku, ale nie miał sił, a chyba również i obowiązku, aby usuwać i naprawiać wszystkie szkody wynikłe przecież nie z jego winy. Lecz z „działania siły wyższej”, jak się po prawniczemu sytuacje takie określa.
Zniszczenia wojenne w Kowali pozornie nie wydawały się duże. Czworaki ukryte za sosnowym laskiem, stały zupełnie nie naruszone. Należało tylko uprzątnąć śmiecie i wybielić izby, w których przez dwa miesiące gospodarowali żołnierze, i już można było wprowadzać się z powrotem. Dwór podobno nie zajmowany wcale na kwatery, gdyż jako położony naszczycie wzgórza narażony bywał często na obstrzał artyleryjski – stał też na swoim miejscu, ale z podziurawionym dachem, potłuczonymi szybami i prawie bez drzwi, tak zewnętrznych, jak i wewnętrznych między pokojami. Te drzwi poroznosili po okopach żołnierze wraz z pozostawionymi we dworze rzeczami, a częściowo może i popalili, bo przeważnie nie udało się ich później odnaleźć. Padające pociski rozbiły też wysokie schody wiodące na werandę, a odłamki podziurawiły w wielu miejscach drewniane ściany domu. Największa dziura znajdowała się pod oknem jadalnego pokoju. Futryna okna zwisała prawie w powietrzu, a zdziczałe koty i bezpańskie psy śmiało wchodziły i wychodziły przez te wojenną „bramę”. Naokoło domu pełno było łusek od pocisków oraz niewypalonych granatów i szarpnęli.