Społeczeństwo po 123 latach niewoli

Społeczności lokalne

Wiktor Tomir Drymmer o Poleszukach 1919 r.

Ludność poleska nie miała żadnego poczucia narodowego. Mówili, że są tutejsi i że mówią językiem tutejszym (białoruskim). Inaczej było z wysepkami szlachty zagrodowej. Ci biedni, zahukani, wyniszczeni Białorusini poczuwający się do wspólnoty z „Polszczą”, którą uważali za swoją ojczyznę, jakkolwiek języka polskiego prawie nie znali. Z chłopami nie chcieli się łączyć, bo oni są Szlachta! W domach, tak jak i na Polesiu Wołyńskim, w kuferku, na samym dnie, spoczywały nadania szlacheckie, pokazywane tylko najwierniejszym przyjaciołom, bo Moskale je konfiskowali. Szlachta zagrodowa nie była ani bogatsza, ani bardziej wykształcona niż przeciętny Poleszuk, posiadała natomiast poczucie wspólnoty z „Polszczą” i jakąś osobistą dumę, godność. [...]
W.T. Drymmer, W służbie Polsce, Warszawa 1998, s. 71.

Galeria

Ludwik Rygorowicz o problemach ziemiaństwa po wojnie

Oprócz zajęć w gimnazjum Marii Magdaleny, uczyłem w prywatnym gimnazjum urszulanek. I tu kształciły się i wychowywały córki ziemian poznańskich. [...] Trudności jakie tu napotykałem, były różnorodne. O to np. w czasie omawiania w ramach nauki o Polsce współczesnej reformy rolnej, jedna z uczennic powstała i zwróciła mi uwagę wśród objawów zdenerwowania, że na skutek reformy rolnej może utracić swój posag. Ta sama uczennica jednak zaprosiła całą klasę i profesorów do swego domu rodzicielskiego. Było tam miło, wesoło, przy tej sposobności poznałem, jak ziemianie umiejętnie podtrzymywali różnice miedzy sobą a pracownikami z administracji majątku (dla każdego wytyczone było osobne krzesło), jak podtrzymywano dystans miedzy sobą a chłopem, choćby przez to, że w kościele ziemianin siedział w ławce kolatorskiej a chłop z tobą. Nawet w Kółku Rolniczym, którego przewodniczącym był ziemianin, głos zabierał najpierw ziemianin, potem goście, a wreszcie chłop. Było to wszystko bardzo patriarchalne, tradycyjne, co mnie jednak drażniło.
L. Rygorowicz, Wspomnienia śląskie i poznańskie z lat 1919 - 1934, Opole 1976, s. 62.

Julia Jaworska o strukturze społecznej wsi i miasteczek

Życie towarzyskie na wsi czy w małym miasteczku będzie zapewne bardzo ograniczone, ludzi bowiem równych zasad, inteligencji znajdziecie zapewne niezbyt wiele. W miasteczku jest to rodzina lekarza, poczmistrza lub jakiegoś urzędnika; na wsi jeden lub dwa domy rządcy lub leśniczego. Tu i tam bywa pleban, a przy proboszczu mieszka czasem ktoś z jego rodziny. Nierzadkie bywają wsi w zapadłych kątach kraju, gdzie oprócz was nie ma nikogo z inteligencji, braknie nawet kościoła i plebana. Będziecie więc literalnie samotne, skazane tylko na przygodne spotykanie ludzi, z którymi będziecie mogły zamienić słów parę. Uważam, że jest waszym obowiązkiem zaraz po przyjeździe przedstawić się we dworze. Pamiętajcie, że mogą tam żyć ludzie ożywieni najlepszymi chęciami dla szkoły, ale nie mający pojęcia, w jaki sposób mogą się stać dla niej użytecznymi. Waszą powinnością jest zwrócić ich uwagę na ten lub ów brak, na to, w czym można pomóc uczącej się dziatwie, czym można wzbogacić inwentarz szkolny. […]
Jeżeli zauważycie, że przyjmują was niechętnie to ograniczcie wasze stosunki z dworem do minimum. Nie macie obowiązku narażać się na niegrzeczność pysznych, a więc głupich ludzi. […] Jeżeli jednak spotkacie się z przyjęciem przyjaznym to umiejcie z tego korzystać. […]
Na wsi często jedynym domem, w którym znajdziecie towarzystwo odpowiednie jest plebania. Proboszcz z jednej strony jako kapłan, z drugiej jako najwykształceńszy człowiek w waszym otoczeniu dać wam może radę, a dom jego, szczególnie jeśli ma rodzinę przy sobie może stać się dla was pewnego rodzaju asylum.
J. Jaworska, Pogadanki z młodemi nauczycielkami, Lwów 1920, s. 14, 18, 19-20.

Galeria

Henryk Gruber o społeczności Warszawy

Publiczność warszawska typu  mieszczańsko – ziemiańskiego różniła się od środowisk Lwowa i Poznania. Warszawianie mieli więcej polotu i życia, nie trącili tej średniej miary wiedeńszczyzną, co Galicja. Ziemiaństwo tutejsze było jakoś bardziej esencjonalne, treściwe, mniej pretensjonalne. Galicja roiła się od hrabiów papieskich, kawalerów maltańskich i kto wie jakich jeszcze, gdy szlachcic w Królestwie, czasami biedak był dumny ze swojego klejnotu, jako bardziej autentycznego niż galicyjski [...] Plutokracja w znacznym stopniu pochodzenia obcego grupowała się w Łodzi. Ziemianie o ile byli zasobni to w ziemię, mniej w dochody. Bogate domy w Warszawie reprezentowały życie towarzyskie poczciwe, trochę pretensjonalne i tanie. Do tego Eldorada Warszawy ciągnęły tysiące ludzi w r. 1918 – kresów i Galicji [...]
Warszawa przestała być teraz „małym Paryżem”. Ludzie zbiednieli; poszukiwacze posady rządowych Galicji, słowem ci, co nie znaleźli oparcia gdzie indziej, kupowali tym nie mniej bilet kolejowy i jechali do Warszawy w nadziei „zaczepienia się”. Inteligencki proletariat napierał, żądał, naciskał, by rząd – nie wiadomo z jakich pieniędzy, bo ich nie miał – płacił emerytury za służby w państwach zaborczych niemożliwe do skontrolowania. Młodzi ziemianie z kresów, szli do wojska, do ministerstw, urzędów i mała tylko ilość to przemysłu, handlu, techniki, lecz nie do rzemiosła. Powstawała masa restauracji i restauracyjek, obsługiwanych przez damy z kresowych rodzin ziemiańskich, które niedola wojny wyrzuciła z pięknych dworów. Można tu było prowadzić z obsługującą damą wyrafinowaną konwersację po francusku. Podobnie, jak w reszcie Europy panowała w Warszawie epidemia tańców w restauracjach i przy jedzeniu olanym złą wódką lub piwem można było oddalić się pozornie od rzeczywistości, gdyż mechanizm maszyn drukarskich decydował no dochodach i wydatkach. Za paczkę z dziesięciu papierosami płacono półtora miliona marek.
H. Gruber, Warszawa mieszczańsko - ziemiańska, [w:] Rok 1918 we wspomnieniach mężów stanu, Warszawa 1986, s. 437.

Galeria

Strona wykorzystuje pliki cookies dla lepszego działania serwisu.
Możesz zablokować pliki cookie w ustawieniach przeglądarki.