Strona wykorzystuje pliki cookies dla lepszego dzialania serwisu.Mozesz zablokowac pliki cookie w ustawieniach przegladarki.
Ludność poleska nie miała żadnego poczucia narodowego. Mówili, że są tutejsi i że mówią językiem tutejszym (białoruskim). Inaczej było z wysepkami szlachty zagrodowej. Ci biedni, zahukani, wyniszczeni Białorusini poczuwający się do wspólnoty z „Polszczą”, którą uważali za swoją ojczyznę, jakkolwiek języka polskiego prawie nie znali. Z chłopami nie chcieli się łączyć, bo oni są Szlachta! W domach, tak jak i na Polesiu Wołyńskim, w kuferku, na samym dnie, spoczywały nadania szlacheckie, pokazywane tylko najwierniejszym przyjaciołom, bo Moskale je konfiskowali. Szlachta zagrodowa nie była ani bogatsza, ani bardziej wykształcona niż przeciętny Poleszuk, posiadała natomiast poczucie wspólnoty z „Polszczą” i jakąś osobistą dumę, godność. [...]
W.T. Drymmer, W służbie Polsce, Warszawa 1998, s. 71.
Oprócz zajęć w gimnazjum Marii Magdaleny, uczyłem w prywatnym gimnazjum urszulanek. I tu kształciły się i wychowywały córki ziemian poznańskich. [...] Trudności jakie tu napotykałem, były różnorodne. O to np. w czasie omawiania w ramach nauki o Polsce współczesnej reformy rolnej, jedna z uczennic powstała i zwróciła mi uwagę wśród objawów zdenerwowania, że na skutek reformy rolnej może utracić swój posag. Ta sama uczennica jednak zaprosiła całą klasę i profesorów do swego domu rodzicielskiego. Było tam miło, wesoło, przy tej sposobności poznałem, jak ziemianie umiejętnie podtrzymywali różnice miedzy sobą a pracownikami z administracji majątku (dla każdego wytyczone było osobne krzesło), jak podtrzymywano dystans miedzy sobą a chłopem, choćby przez to, że w kościele ziemianin siedział w ławce kolatorskiej a chłop z tobą. Nawet w Kółku Rolniczym, którego przewodniczącym był ziemianin, głos zabierał najpierw ziemianin, potem goście, a wreszcie chłop. Było to wszystko bardzo patriarchalne, tradycyjne, co mnie jednak drażniło.
L. Rygorowicz, Wspomnienia śląskie i poznańskie z lat 1919 - 1934, Opole 1976, s. 62.
Życie towarzyskie na wsi czy w małym miasteczku będzie zapewne bardzo ograniczone, ludzi bowiem równych zasad, inteligencji znajdziecie zapewne niezbyt wiele. W miasteczku jest to rodzina lekarza, poczmistrza lub jakiegoś urzędnika; na wsi jeden lub dwa domy rządcy lub leśniczego. Tu i tam bywa pleban, a przy proboszczu mieszka czasem ktoś z jego rodziny. Nierzadkie bywają wsi w zapadłych kątach kraju, gdzie oprócz was nie ma nikogo z inteligencji, braknie nawet kościoła i plebana. Będziecie więc literalnie samotne, skazane tylko na przygodne spotykanie ludzi, z którymi będziecie mogły zamienić słów parę. Uważam, że jest waszym obowiązkiem zaraz po przyjeździe przedstawić się we dworze. Pamiętajcie, że mogą tam żyć ludzie ożywieni najlepszymi chęciami dla szkoły, ale nie mający pojęcia, w jaki sposób mogą się stać dla niej użytecznymi. Waszą powinnością jest zwrócić ich uwagę na ten lub ów brak, na to, w czym można pomóc uczącej się dziatwie, czym można wzbogacić inwentarz szkolny. […]
Jeżeli zauważycie, że przyjmują was niechętnie to ograniczcie wasze stosunki z dworem do minimum. Nie macie obowiązku narażać się na niegrzeczność pysznych, a więc głupich ludzi. […] Jeżeli jednak spotkacie się z przyjęciem przyjaznym to umiejcie z tego korzystać. […]
Na wsi często jedynym domem, w którym znajdziecie towarzystwo odpowiednie jest plebania. Proboszcz z jednej strony jako kapłan, z drugiej jako najwykształceńszy człowiek w waszym otoczeniu dać wam może radę, a dom jego, szczególnie jeśli ma rodzinę przy sobie może stać się dla was pewnego rodzaju asylum.
J. Jaworska, Pogadanki z młodemi nauczycielkami, Lwów 1920, s. 14, 18, 19-20.
H. Gruber, Warszawa mieszczańsko - ziemiańska, [w:] Rok 1918 we wspomnieniach mężów stanu, Warszawa 1986, s. 437.